11 grudnia w południe odbyć się miało w Sejmie uroczyste złożenie przysięgi, ale już od chwili kiedy wyniki wyborów doszły do publicznej wiadomości, w mieście rozpoczyna się agitacja prawicowa na wielką skalę. Od rana 11-go na ulicach przylegających do Sejmu zebrały się tłumy, z którego donoszą się okrzyki protestu. Na jednego z najstarszych wiekiem senatorów z partji lewicowej rzucono się z laskami. […]
O 12 godzinie 40 minut zatelefowano z Sejmu do Belwederu, że przysięga podpisana przez Prezydenta.
O godz. 1-ej minut 15 znów telefon – że tłum nie wypuszcza nowego Prezydenta z gmachu Sejmu.
Natychmiast zostały wysłane przed Sejm jeszcze dwa szwadrony szwoleżerów – z kulomiotami…
Co za ciężkie i smutne chwile przeżywałem wtedy – chyba nie ja jeden w Warszawie.
Cały koszmar przeżyć w okresie rewolucji rosyjskiej wstaje przed oczyma…
Prezydent przyjechał do Belwederu nie Alejami Ujazdowskimi, a przez park Łazienkowski.
Do powozu rzucano kawałki lodu.
Warszawa, 11 grudnia
Jan Jacyna, 1918–1923 w wolnej Polsce. Przeżycia, Warszawa 1927, [zachowana pisownia oryginału].
Nazajutrz o 12 zrana odbyło się urzędowe objęcie władzy przez pierwszego Prezydenta Rzeczypospolitej w konstytucyjnem Państwie.
Muszę się przyznać, że robiło przygnębiające wrażenie, że Prezydent dla objęcia władzy jechał jakby po kryjomu, przez park, który był okrążony wojskiem, jakby to się działo w Rosji za czasów Caratu lub bolszewików.
P. Car i ja czekaliśmy na nowego Prezydenta przy wejściu – i razem z nim poszliśmy na górę, gdzie czekał Naczelnik Państwa, w otoczeniu obu marszałków – pp. [Macieja] Rataja i [Wojciecha] Trąmpczyńskiego, premjera i pp. ministrów czekających na niego.
Charakterystyczny szczegół: Naczelnik Państwa był w swoim legjonowym mundurze, bez żadnych odznak. […]
Zeszliśmy wszyscy na dół, gdzie został odczytany akt wyborczy przez Prezydenta Ministrów; w chwili kiedy Prezydent podpisywał akt, rozległa się salwa armatnia.
Nowemu Prezydentowi zostali przedstawieni oficerowie i urzędnicy, następnie wszyscy wyszliśmy na dziedziniec, gdzie złożyłem mu meldunek i Prezydent obszedł kompanję i szwadron, następnie odbyła się defilada; na mój rozkaz Oddziały Przyboczne wzniosły trzykrotny okrzyk „niech żyje”.
Potem odbyły się ostatnie dwa przemówienia – byłego Naczelnika Państwa do Prezydenta i jego odpowiedź.
Warszawa, 14 grudnia
Jan Jacyna, 1918–1923 w wolnej Polsce. Przeżycia, Warszawa 1927, [zachowana pisownia oryginału].
Warszawa. Przekazanie władzy prezydentowi Narutowiczowi przez Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego
O godzinie 12[.00] przejecie władzy.
Weszliśmy z p. [Wojciechem] Trąmpczyńskim i kilku ministrami na I piętro w Belwederze. Stojąco czekał na środku sali Piłsudski – ponury. Wchodzi Narutowicz wprowadzony przez [Wacława Jana] Przeździeckiego. Powitał go przemówieniem Piłsudski – przemówienie niesmaczne, egotyczne: „Wszedłem do Belwederu w tym oto mundurze I brygady i w tym mundurze odnosiłem zwycięstwa – w tym mundurze znosiłem bezecne napaści… w tym mundurze opuszczę Belweder… Zanim przekażę władzę, muszę się domagać sporządzenia dodatkowego protokołu… […]”.
Zdumienie u wszystkich! Co za dodatkowy protokół?
Wchodzimy do drugiego pokoju. Tam prezentuje Piłsudski majora Świtalskiego i jakiegoś dr. P.(?!) jako swoich pełnomocników. Przechodzimy do trzeciego pokoju i tam wyjaśnia się, o co chodzi.
„Otworzyć kasę! – rozkazuje Piłsudski. – Oto pieniądze, proszę policzyć i skontrolować księgi”.
Pełnomocnik komunikuje, że jest 400 kilkadziesiąt tysięcy marek.
„Proszę przeliczyć!”.
Nikt się nie rusza – zakłopotanie, niesmak.
Podchodzę do Piłsudskiego: „Panie Naczelniku, ja biorę na siebie odpowiedzialność i podpiszę bez liczenia…”
Idziemy do dalszego pokoju. Podobna scena: „Oto są insygnia ofiarowane mi przez Wilno; nie wiem, czy są moją własnością, czy nie; są moje inicjały, ale nie wiem; będę w Wilnie, to zapytam…”.
Znowu cisza, niesmak, Minister [Kazimierz Władysław] Kumaniecki wyrywa się:
„Coś napisane na szkatułce, może z tego napisu będzie można wywnioskować…”. Nikt nie ma ochoty iść po tej drodze, a Trąmpczyński jeszcze raz protestuje, iż nie jesteśmy kontrolerami. Sprawa pozostaje nierozstrzygnięta.
„Jest jeszcze – ciągnie dalej Piłsudski – sprawa auta ofiarowanego mi przez Dowbór-Muśnickiego. Uważałem je za swoje, ale od czasu, jak Dowbór-Muśnicki miał sprawę sądową o drugie takie auto zabrane Moskalom, które sobie przywłaszczył, nie chcę uważać daru za swój i chciałbym go ofiarować wojsku…”
Znowu cisza – zakłopotanie. Wreszcie ktoś wyraża zgodę:
„Dobrze!”
Przykra, niesmaczna scena skończona. Protokołu dodatkowego nie podpisałem. Czy kto inny podpisał, nie wiem. Przy całej scenie obecny był Narutowicz z miną wysoce zakłopotaną. Schodzimy na parter. Piłsudski przedstawia Narutowiczowi dom cywilny i wojskowy.
Wreszcie w pokoju żółtym następuje przejęcie władzy wedle przepisów ustawy.
Warszawa, 14 grudnia
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
20 grudnia o 1-ej godzinie odbył się wybór nowego Prezydenta.
Postawiono tylko dwie kandydatury: p. [Kazimierza] Morawskiego (przez prawicę) i p. [Stanisława] Wojciechowskiego (przez lewicę).
Został wybrany p. Wojciechowski 270 głosami, a p. Morawski otrzymał 220 głosów.
Tegoż dnia na 7 godzinę wyznaczono zaprzysiężenie nowego Prezydenta.
Kiedy 20-go zrana przyjechałem do Belwederu, znalazłem drzwi od Sali, gdzie spoczywało ciało Prezydenta jeszcze zamknięte.
Gdy kazałem otworzyć, ujrzałem z przerażeniem, że nie zabrano katafalku; wszystko zostało tak, jak w chwili eksportacji.
Za kilka godzin miał przyjechać nowy Prezydent.
Gdyby nie moja przypadkowa interwencja, kto wie, byłby zastał w Sali recepcyjnej katafalk!...
Między 7 a 9/1/2 w szybkim tempie odbył się cykl uroczystości, w których brałem udział, jako czasowy Generalny Adjutant nowo obranego Prezydenta – a mianowicie: uroczyste zaprzysiężenie nowego Prezydenta w Sejmie, objęcie władzy i następnie przyjęcie korpusu dyplomatycznego.
Z Sejmu Prezydent pojechał na Zamek, gdzie złożył wieniec na trumnie ś.p. [Gabriela] Narutowicza, potem pojechał do Belwederu, gdzie odbyła się prezentacja personelu, defilada oddziałów przybocznych, a następnie przyjęcie ministrów.
Warszawa, 20 grudnia
Jan Jacyna, 1918–1923 w wolnej Polsce. Przeżycia, Warszawa 1927, [zachowana pisownia oryginału].
Jeszcze raz usiłowania moje dla przeparcia Sikorskiego jako kandydata kompromisowego lewicy i prawicy. Lewica odpowiada stanowczo: nie! Konferencja prawicy (Głąbiński, Korfanty, Chaciński), z PSL (Kiernik, Dąbski) u mnie w gabinecie nie doprowadza do rezultatu. Prawica wysuwa Morawskiego, ale nie pogniewa się, jeśli wyjdzie Wojciechowski. W drugim głosowaniu gotowa oddać głosy Wojciechowskiemu.
Godzina 12[.00] – Zgromadzenie Narodowe. Próbuję skłonić Żydów (Thona), by wystawili swego kandydata – by w ogóle umożliwić drugie głosowanie. Daremnie. Wybrany Wojciechowski.
Godzina 19[.00] – przysięga. Przed samą przysięgą ułaskawiłem skazanego na śmierć.
Godzina 19.30 – przejęcie władzy ode mnie.
Godzina 21[.00] – wizyta z [Wojciechem] Trąmpczyńskim w Belwederze: Wojciechowski radził się w sprawie orędzia do narodu. Projekt mistyczny i kooperatystyczny.
Warszawa, 20 grudnia
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Dałem gwarancję swobodnego obioru prezydenta i słowa dotrzymam, ale ostrzegam, nie zawierajcie z kandydatem na prezydenta układów partyjnych. Kandydat na prezydenta musi stać ponad stronnictwami, winien umieć reprezentować cały naród. Wiedzcie, że w przeciwnym razie nie będę bronił Sejmu i Senatu, gdy dojdzie do władzy ulica. Nie może w Polsce rządzić człowiek pod terrorem szuj i temu się przeciwstawiam.
Wydałem wojnę szujom, łajdakom, mordercom i złodziejom i w walce tej nie ulegnę. Sejm i Senat mają nadmiar przywilejów i należałoby, aby ci, którzy powołani są do rządów, mieli więcej praw. Parlament winien odpocząć. Dajcie możność rządzącym odpowiadać za to, czego dokonują. Niech prezydent tworzy rząd, ale bez nacisku partii. To jest jego prawo.
Z kandydaturą moją róbcie, co się wam podoba. Nie wstydzę się niczego, skoro się nie wstydzę przed własnym sumieniem. Jest mi obojętne – wiele głosów otrzymam. Dwa, sto, czy dwieście. Nie robię jednak żadnego nacisku, co do wybrania mojej osoby. Wybierajcie tego, kogo będziecie chcieli, szukajcie jednak kandydatów apartyjnych i godnych wysokiego stanowiska. Gdybyście tak nie postąpili – widzę wszystko w czarnych dla was kolorach, a dla siebie w barwach przykrych, bo nie chciałbym rządzić batem. Rządzenie batem obrzydziłem sobie w państwach zaborczych.
Warszawa, 29 maja
Polska w latach 1918–1939. Wybór tekstów źródłowych do nauczania historii, red. Wojciech Wrzesiński, oprac. Krzysztof Kawalec, Leonard Smołka, Włodzimierz Suleja, Warszawa 1986.
Jego nazwisko znał cały świat, ale dla Polaków był zawsze jednym z nas. Każdy z nas mógł być Wałęsą. Ale Lech jest tylko jeden.
Kiedy głosowaliśmy w czerwcu 1989 na wolną Polskę, na „Solidarność”, Lech Wałęsa ręczył za naszych posłów i senatorów. Nie wszyscy zobaczyli w Polsce, która wstała zza okrągłego stołu, Najjaśniejszą Rzeczpospolitą. Stare wymieszane z nowym psuło smak zwycięstwa. Obawa przed niepewnym jutrem zagościła w wielu rodzinach. Czy stać nas jeszcze raz na solidarny zryw. aby dogonić świat? [...]
Uważamy, że Lech Wałęsa nie ma prawa uchylać się od służby publicznej. Jest Polsce potrzebny. [...]
Lech Wałęsa jako Prezydent wszystkich Polaków to: przyspieszenie demokratycznych przemian w kraju. przekreślenie grubej kreski, oddanie sprawiedliwości tym, którym ją zabrano, otwarcie przyszłości dla wszystkich, którzy chcą ją współtworzyć razem z nami, Polska wierna sobie i Europie. [...] wybierając Lecha Wałęsę wybieramy Rzeczpospolitą na miarę naszych oczekiwań!
ok. 8 października
„Gazeta Wyborcza” nr 401, 8 października 1990.
Po raz pierwszy, u schyłku mego życia, postanowiłem napisać list otwarty do Narodu – tego nad Wisłą i tego poza granicami, bo stały się teraz rzeczy zaprzeczające zdrowemu rozsądkowi. Myślę o wypadkach związanych z wyborami prezydenckimi z dnia 25 listopada br.
Oto Naród po tylu wysiłkach i ofiarach, stojący w przededniu utrwalenia swej suwerenności, zaczyna tracić rozsądek i popełniać rzeczy godzące w zdrowy rozum. Wydaje miażdżący wyrok na rząd Tadeusza Mazowieckiego, nie daje pełni zaufania Lechowi Wałęsie i wysuwa na drugie miejsce (1/4 oddanych głosów) nieznanego kandydata, pana Stanisława Tymińskiego, przybyłego z Kanady czy Peru, którego jedyną legitymacją jest przedstawienie listy wymaganych stu tysięcy podpisów.
Jakże to taki człowiek eliminuje wszystkich, poza Wałęsą, kandydatów, ludzi, którzy czynnie walczyli o możliwość takich właśnie wolnych wyborów? Nie należał on do tych, którzy szli drogą rozpoczętą przez Prymasa Wyszyńskiego, poprzez ruch „Solidarności” z Lechem Wałęsą na czele, aż po rządy Tadeusza Mazowieckiego, ponosząc ofiary bolesne, aby wyzwolić Naród z jarzma narzuconego przez system komunistyczny.
A teraz sięga po najwyższy urząd, jakim jest urząd Prezydenta Rzeczypospolitej.
Rzucenie jednej czwartej głosów na tego kandydata świadczy o tym, do jakiego stanu doszedł Naród polski i jakie stworzył niebezpieczeństwo w ostatecznej rozgrywce o suwerenność.
Nie można tego nawet nazwać frustracją, ale tragedią społeczeństwa, które nie umie znaleźć właściwej drogi w swych wysiłkach o demokrację.
Jestem głęboko wstrząśnięty tym wydarzeniem z 25 listopada. Wyrazem tego niech będzie ten list otwarty do Narodu nie polityka, ale starego żołnierza, niech będzie głosem otrzeźwienia, aby społeczeństwo polskie wyszło z odmętów, frustracji, i znalazło właściwą drogę, aby wysiłki o suwerenność nie poszły na marne.
Londyn, 28 listopada
„Gazeta Wyborcza” nr 450, 5 grudnia 1990.
Zwracam się do tych wszystkich, którzy poparli mnie w wyborach prezydenckich. Jest nas wielu: dwa i pół miliona. To wielka rzesza ludzi ożywionych wspólną wizją państwa, wizją demokracji. To rzesza ludzi gotowych do wysiłku na rzecz głębokiej reformy gospodarczej kraju i pragnących znaleźć dla Polski właściwe, bezpieczne miejsce w Europie.
Chciałbym, żeby ta wspólnota, która wytworzyła się wokół wyborów prezydenckich, przetrwała i rozwinęła się. Dlatego poprosiłem o utrzymanie naszych komitetów wyborczych Mamy nadal wspólny cel i wspólną pracę do wykonania. Trzeba umocnić koalicję ludzi, którzy poparli mój program, i zapewnić tej koalicji jak najpoważniejszy udział w życiu publicznym.
Pragnę, więc zaprosić do Warszawy, w najbliższą niedzielę, przedstawicieli wszystkich moich komitetów wyborczych. Przedyskutujemy formy organizacyjne naszego przyszłego działania i podejmiemy stosowne decyzje.
„Gazeta Wyborcza” nr 444, z 28 listopada 1990.
Z zadowoleniem przyjąłem apel skierowany przez pana Jacka Kuronia do konkurentów na stanowisko prezydenta RP o wyłączenie z debaty politycznej w czasie kampanii wyborczej reformy służby zdrowia. Gorąco ten apel popieram i proszę wszystkich kandydatów na najwyższy urząd w państwie, aby zechcieli go zaakceptować i w pełni przestrzegać.
Są sprawy tak ważne dla życia narodu, że nie wolno nimi grać, wykorzystywać do oratorskich popisów i roztaczania iluzji przed zdesperowanym społeczeństwem. System ochrony zdrowia w Polsce jest zmieniany i musi być zmieniany. Służba zdrowia nie powinna być jednak ani postkomunistyczna, ani postsolidarnościowa. Musi być po prostu dobra i do tego mogą się przyczynić zaakceptowane przez Radę Ministrów i skierowane do Sejmu projekty ustaw o znaczeniu ustrojowym dla ochrony zdrowia. Proponowana reforma, choć trudna i czasami bolesna, nawiązuje do tradycji kas chorych II Rzeczypospolitej. Jest także zbieżna z przemianami systemów ochrony zdrowia w krajach Unii Europejskiej.
Miejscem tworzenia prawa nie może stać się ulica, wiece czy słupy ogłoszeniowe. W ustrojach demokratycznych służy do tego parlament. Dlatego jeszcze raz apeluję do wszystkich, aby w Sejmie RP, nie w atmosferze zgiełku politycznej demagogii, lecz odpowiedzialnego dialogu, zmierzać do nadania projektom ustaw najlepszego kształtu.
„Gazeta Wyborcza” nr 168, z 21 lipca 1995.
Jeśli – z woli Narodu – zostanę prezydentem, będę realizował to zobowiązanie we współpracy z obywatelami, organizacjami społecznymi, ugrupowaniami politycznymi. Wiem, co trzeba zrobić i jak to zrobić.
Wiem także, że ambitnych celów nie da się osiągnąć w pojedynkę.
[...]
Każdy musi dbać o siebie i swoją rodzinę, ale obowiązkiem państwa jest zapewnienie obywatelom podstaw bezpieczeństwa socjalnego i pewności jutra. [...]
Polska musi być państwem prawa, w którym każdy obywatel ma równe prawa i obowiązki. Prawo musi być przejrzyste i jednoznaczne, musi jasno określać kryteria, co jest uczciwe, a co nieuczciwe. [...] Tylko rozwój gospodarczy pozwoli rozwiązać najważniejsze problemy Polski. Bez wzrostu gospodarczego nie poradzimy sobie z bezrobociem i nie zlikwidujemy obszarów biedy i ubóstwa.
[...]
Państwo polskie musi być państwem sprawnym, dobrze zorganizowanym i bliskim obywatelom. Nie może starać się objąć wszystkiego, ale powinno realizować skutecznie to, co do niego należy i czego nie mogą zrobić samorządy i organizacje obywateli.
[...]
Bezpieczeństwo i godna pozycja Polski w świecie zależą od nas samych. Polska, zachowując swoją tożsamość, musi stać się częścią Wspólnoty Europejskiej oraz NATO. [...] Nauka i edukacja to główne lekarstwo na trudności naszego kraju. Wykształcenie daje możliwość wyrównania szans i nadzieję na lepszą przyszłość naszych dzieci. Pozwala zmniejszyć przewagę, jaką bogatym dają pieniądze, i chroni przed bezrobociem. [...]
Jak to zrobić?
Po pierwsze, trzeba chcieć. W moim programie deklaruję, co chcę zrobić, bo wiem, co jest potrzebne Polsce. Ta wiedza bierze się nie tylko z doświadczenia wielu lat pracy dla Polski. Także z tego, co piszą eksperci i specjaliści, między innymi w przedstawionym przeze mnie Raporcieostaniepaństwa, oraz z tego, co mówią i piszą w listach do mnie ludzie, z którymi spotykam się w całej Polsce.
Po drugie, trzeba umieć. Umieć samemu, ale także dobrać fachowców i umieć skorzystać z wiedzy i umiejętności innych. [...]
Po trzecie, nie można się bać. Nie można bać się podejmowania trudnych, a czasami dramatycznych decyzji. [...]
Po czwarte, trzeba się porozumieć. Niewiele bowiem można osiągnąć samemu. Dlatego jako prezydent będę dążył do tego, by rozwiązywać konflikty i doprowadzać do porozumień różnych sił społecznych i politycznych wokół konkretnych, ważnych dla Polski spraw. Porozumieć się oznacza także poinformować. Dlatego zobowiązuję się do przedstawiania obywatelom co miesiąc sprawozdania z mojej pracy.
2 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Kościół jest wspólnotą wiernych, a tym samym wspólnotą obywateli. Ma więc w związku z tym wszelkie prawa, jakie mają obywatele – i to musi być zagwarantowane. Z drugiej strony – żadna instytucja nie może zastępować demokratycznie wybranych władz, jeśli się nie chce naruszyć zasad demokracji. Jeśli te dwie zasady przyjmiemy – a ja sobie nie wyobrażam, jak ich można nie przyjąć – sprawa stosunków państwo–Kościół przestaje być sporna.
[...]
Moje doświadczenie mówi mi, że człowiek wygrywa tylko wtedy, kiedy jest wierny podstawowym wartościom swojego narodu, nawet kiedy ten naród do końca nie jest tego świadom. W tym sensie to Andriej Sacharow jest historycznym zwycięzcą, a nie Leonid Breżniew, który go uwięził. Kryzys, z jakim mamy dziś do czynienia, dotyczy nie tylko Polski. To jest kryzys cywilizacyjny i to dotyka całej Europy. Właściwie my jesteśmy tylko w nim bardziej zaawansowani i bardziej zaawansowani w jego przezwyciężaniu.
My mamy taką szansę, bo jesteśmy pomiędzy Wschodem i Zachodem – stać się przewodnikiem Zachodu na Wschód i Wschodu na Zachód. To jest wyzwanie, które przed nami stoi. I dlatego sądzę, że wyrośniemy na potęgę duchową, materialną, że jeszcze raz skupimy na sobie oczy świata, tak jak w 1980 roku.
28 października
17 lat nauczania religii w Polsce Ludowej, Wybór dokumentów, oprac. Hanna Konopka, Białystok 1998.
Dla Polski jest niezmiernie ważne, aby prezydentem został polityk, który będzie konsekwentnie działał na rzecz umocnienia niepodległości, w tym na rzecz szybkiego członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim i Unii Europejskiej. Starania o to członkostwo będą najważniejszym zadaniem prezydenta w nadchodzącej kadencji. Polityk taki musi być sprawdzonym zwolennikiem opcji europejskiej o udowodnionej umiejętności realizacji swych zamierzeń. Musi posiadać międzynarodowy autorytet. Takim politykiem jest Lech Wałęsa.
Jan Krzysztof Bielecki; Tadeusz Mazowiecki; Andrzej Olechowski; Krzysztof Skubiszewski; Hanna Suchocka
„Gazeta Wyborcza” nr 259, z 7 listopada 1995.
Szanowni Państwo!
W obliczu decyzji, którą wspólnie podjąć mamy za kilka dni, 19 listopada [...], pozwalam sobie osobiście zwrócić się do Państwa. W tym dniu wszyscy dokonamy rozstrzygającego wyboru. Przesądzi on o przyszłości naszego kraju. O życiu nas wszystkich.
Myślę, że jestem Państwu dobrze znany. Poznaliście mnie Państwo w czasie protestu robotniczego w Sierpniu 1980 i gdy przewodniczyłem Komisji Krajowej „Solidarności”. Zapamiętaliście podczas mojej działalności w stanie wojennym, kiedy otrzymałem Pokojową Nagrodę Nobla i gdy za czasów komunistycznego reżimu byłem „prywatną osobą”.
Od pięciu lat jestem prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej.
Przez wszystkie te lata starałem się być jak najbliżej zwykłych obywateli. Rozumieć ich potrzeby. Moje działania były temu podporządkowane. Moje sukcesy są więc naszymi wspólnymi sukcesami. Moje niepowodzenia – naszymi wspólnymi porażkami.
Udało się nam zrobić wiele, ale wciąż mamy niemałe problemy. I wciąż bardzo wiele do zrobienia. Polskę czeka obecnie ważny i doniosły czas. Wiem, że rozmaicie patrzymy dziś na sprawy naszego państwa. Różnych chcemy rozwiązań dla trudnych problemów.
Ja chciałbym pamiętać o moim wobec Polski i narodu zobowiązaniu, które podjąłem w pamiętnym Sierpniu 1980, wstępując do publicznej służby. Chciałbym pozostać mu wierny.
Jest to zobowiązanie wobec nadziei na społeczeństwo obywateli wolnych i solidarnych. Samodzielnie budujących dobrobyt swoich rodzin i lokalnych wspólnot. Nadziei na zbudowanie państwa, które służy wszystkim, a nie interesom zamkniętych grup. Nadziei na życie normalne, bezpieczne i moralne. Nadziei wciąż nie spełnionej, choć coraz bliżej spełnienia, dzięki wysiłkom kolejnych rządów solidarnościowych.
[...]
Chcę w drugiej kadencji służyć dalszej realizacji sierpniowej idei. Zawsze traktowałem moją prezydenturę jako służbę wobec polskich reform. Wszystko, co robiłem, robiłem dla kraju. Widzę dziś, że nowe okoliczności nakazują, aby działać w nowym, zespołowym, jeszcze bardziej skutecznym stylu.
Będę wsłuchiwał się w opinię kompetentnych środowisk i fachowców. Będę jeszcze uważniej wsłuchiwał się w głosy Polaków. Wszystkich Państwa. Chciałbym współdziałać z Państwem w dalszej realizacji ważnego zadania budowy i umacniania Polski. Naszego wspólnego domu.
Niech ten dom będzie zasobny, bezpieczny, przyjazny nam wszystkim, Niech będzie taki, jaki go zamarzyliśmy. Zadecydujemy o tym 19 listopada.
16 listopada
„Gazeta Wyborcza” nr 266, 16 listopada 1995.
W dniu dzisiejszym od południa zapanuje już przedwyborcza cisza. Ta cisza jest nam potrzebna. Zwłaszcza ostatnie dni kampanii wyborczej upływały na takich atakach, które odwracają uwagę od spraw o wiele ważniejszych.
Wybór nie jest łatwy. Ale to nie oznacza, że można się po prostu od niego uchylić. Także ci, którzy nie pójdą do wyborów lub skreślą obu kandydatów, będą współodpowiedzialni za rezultaty tego wyboru. To jest pierwsza i podstawowa sprawa, którą w tym dniu namysłu warto sobie z całą bezwzględnością uświadomić.
Drugą sprawą, którą dopowiedzieć też trzeba wyraźnie, jest to, że każdy rezultat legalnie przeprowadzonych demokratycznych wyborów musi być uszanowany.
Nie możemy więc iść do tych wyborów z nożem w zębach, ze wzajemną nienawiścią, ale z bardzo jasną świadomością, czego bronimy i czego naprawdę chcemy.
A bronimy i chcemy rzeczy zasadniczych. Bezpieczeństwa zewnętrznego kraju już niepodległego oraz tego, aby rozwój gospodarczy służył wszystkim. Taki był sens przeobrażeń rozpoczętych w 1989 roku.
[...]
Nie byłem nigdy bezkrytyczny wobec Lecha Wałęsy. Ani wtedy, kiedy byłem doradcą "Solidarności", ani wtedy, kiedy byłem premierem, ani też później. A jednak w istniejącej sytuacji wypowiadam się za jego wyborem. [...]
Przy całym krytycyzmie wobec stylu prezydentury Lecha Wałęsy uważam, że trzeba ocenić ją całościowo i oddać mu sprawiedliwość. Był on konsekwentnym rzecznikiem najbardziej zasadniczych spraw narodowych: wyprowadzenia wojsk radzieckich z Polski, kontynuacji reform gospodarczych rozpoczętych przez mój rząd w 1989 roku, wejścia Polski do NATO i Unii Europejskiej.
Polska potrzebuje normalności. Wbrew pozorom i podkreślanym kontrastom osobowości kandydatów, to nie wybór kandydata SLD, lecz wybór kandydata tego obozu, który obalił komunizm w Polsce, może doprowadzić nasz kraj do pełnej normalności. [...]
O pozycji międzynarodowej Polski decyduje konsekwencja w dążeniu do NATO i Unii Europejskiej. Będzie to istotny element prezydentury przez najbliższe pięć lat. Lech Wałęsa wykazał, iż jest w tym dążeniu konsekwentny.
17 listopada
„Gazeta Wyborcza” nr 267, z 17 listopada 1995.
Wielce Szanowny Panie Prezydencie
Urzędnik ma przede wszystkim obowiązki, polityk – zobowiązania, człowiek – zasady. Wraz z ustaniem obowiązków jako urzędników Kancelarii Prezydenta RP deklarujemy wierność zasadom i przywiązanie do celów, które stawiał przed Polską Lech Wałęsa. Symbolizuje on drogę Polski od zniewolenia ku wolności, od centralizmu do pluralizmu, od reglamentacji do wolnego rynku, od monopartii do demokracji. Na tej drodze chcemy Mu towarzyszyć nadal.
Wybory 19 listopada [w wyborach prezydenckich zwyciężył Aleksander Kwaśniewski] pokazały, że społeczne poparcie dla reform się cofa. Odbudowaniu tego poparcia pragniemy dalej służyć. Mamy prawo sądzić, że tylko Lech Wałęsa jest w stanie skupić cały posierpniowy, posolidarnościowy obóz reform. Dla tego obozu pragniemy nadal pracować.
[...]
Zasadom, które wyznajemy, najbliższe są dokonania Lecha Wałęsy symbolizujące poświęcenie dla dobra publicznego w polityce. Wolni od obowiązków, nie związani zobowiązaniami, chcemy pozostać wierni tym zasadom.
Andrzej Ananicz, Marek Karpiński, Andrzej Kojder, Andrzej Zakrzewski
Warszawa, 24 listopada
„Gazeta Wyborcza” nr 274, 25 listopada 1995.
Sytuacja jest skomplikowana, to każdy wie. Ale najważniejsze to iść dalej, nie unosić się, nie denerwować. Skoro o dziesięć punktów prowadzi przeciwnik [Slobodana] Miloszevicia, to trzeba się zdecydować na drugą turę. Lepiej przypilnować jej przebiegu i wzmocnić kontrolę. Wtedy [Vojislav] Kosztunica spokojnie zwycięży. Jestem przekonany, że naród zachęcony tym, że udało się Miloszevicia pokonać, jeszcze lepiej zagłosuje za drugim razem. Konfrontacja jest błędem, bo może wywołać rozróby, rewolucję.
28 września
„Gazeta Wyborcza” nr 227, z 28 września 2000.
Z olbrzymią uwagą przyglądam się temu, co się dzieje w Jugosławii, bo to ostatni zakątek w Europie Środkowej, gdzie mechanizmy demokratyczne są wciąż podważane. Opinia międzynarodowa, szczególnie europejska, powinna się mocno angażować w rozgrywające się tam wydarzenia. Kiedyś przykład Polski pomógł innym krajom wyjść z komunizmu i dyktatury w pokojowy sposób, gwarantujący prawa wszystkich – dotychczasowej opozycji i dotychczas rządzących. Miloszeviciowi radzę, żeby skorzystał z doświadczeń polskich, bo ma jeszcze alternatywę w postaci doświadczeń rumuńskich.
„Gazeta Wyborcza” nr 227, z 28 września 2000.
Jugosławia potrzebuje zmiany. Potrzebuje demokracji. Taka jest wola mieszkańców tego kraju. Społeczność międzynarodowa powinna udzielić poparcia wszystkim siłom, które w Jugosławii chcą budować państwo demokratyczne i państwo prawa.
„Gazeta Wyborcza” nr 227, z 28 września 2000.
Czy wydarzenia w Belgradzie [5 października Serbowie zaprotestowali przeciwko opóźnianiu podania wyników wyborów prezydenckich] przypominają polski Sierpień lub Okrągły Stół? Nie! My nie załatwialiśmy swoich spraw na ulicach, ale przy stołach rokowań. Ale niekiedy do wspólnego stołu zasiąść niepodobna, sprzeciw trzeba manifestować na ulicach. My też w latach 80. mieliśmy takie momenty. Nie należy lekceważyć entuzjazmu milionów Serbów, którzy wyszli na ulice. Będą mieli uczucie, że wzięli udział w czymś wielkim, że demokracja jest ich dzieckiem. I tu jest podobieństwo z Sierpniem. To wielka nadzieja, której nie wolno zawieść. Ale moja rada – jak najszybciej zejść z ulic. Tłum rządzi się własnymi prawami i nawet tłum walczący o demokrację może być jej zaprzeczeniem.
Apel do prezydenta Vojislava Kosztunicy: niech Pan jak najszybciej pozwoli na samoorganizowanie się społeczeństwa i zastąpi „kryterium uliczne” budową demokracji. Tłum na ulicy nie ma twarzy, twarz dadzą mu przywódcy, których trzeba wyłonić. Proszę też nie lekceważyć mediów. Ja popełniłem błąd i nie kultywowałem środków masowego przekazu – dziś ponoszę tego koszty. I jeszcze jedna ważna rzecz – bestia przyparta do muru broni się pazurami. Niech Pan oświadczy, że od rozprawy z ludźmi dawnego reżimu są sądy i trybunały. Demokrację poznaje się po tym, jak traktuje pokonanych. Wierzę, że Pan to potrafi.
Apel do prezydenta Slobodana Miloszevicia: niech Pan wyjedzie na Białoruś. Tam i klimat lepszy (szczególnie polityczny), i władze życzliwsze. Każda kropla serbskiej krwi, która zostałaby wylana, spadnie na Pańską głowę. Wierzę, że na swój sposób jest Pan patriotą.
Serbowie, słowiańscy bracia, witamy na powrót w Europie.
7 października
„Gazeta Wyborcza” nr 235, z 7 października 2000.
Panie Prezydencie, Pański sukces wyborczy w 1995 roku uważałem za wypadek na drodze do demokracji.
Styl walki wyborczej za niegodny.
Rodowód polityczny za dyskredytujący.
W ostatniej kampanii wyborczej pogląd ten publicznie został pokazany, potwierdzony i poszerzony.
Większość jednak Wyborców ma przeciwne zdanie, jest po Pańskiej stronie, za Pańskim stylem i utożsamia się z Pańskim rodowodem.
Na ten moment historyczny nie pozostaje mi nic innego, jak złożyć Panu i Pańskim Wyborcom gratulacje.
Gdańsk, 8 października
„Gazeta Wyborcza” nr 238, 11 października 2000.
Panie Prezydencie, Pański sukces wyborczy w 1995 roku uważałem za wypadek na drodze do demokracji.
Styl walki wyborczej za niegodny.
Rodowód polityczny za dyskredytujący.
W ostatniej kampanii wyborczej pogląd ten publicznie został pokazany, potwierdzony i poszerzony.
Większość jednak Wyborców ma przeciwne zdanie, jest po Pańskiej stronie, za Pańskim stylem i utożsamia się z Pańskim rodowodem.
Na ten moment historyczny nie pozostaje mi nic innego, jak złożyć Panu i Pańskim Wyborcom gratulacje.
Gdańsk, 8 października
„Gazeta Wyborcza” nr 238, 11 października 2000.
Proszę przyjąć gratulacje z okazji powierzenia Panu przez Naród godności Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.
Polskę i Polaków czekają w nadchodzących latach wielkie zadania: kontynuacja dzieła przebudowy rozpoczętego przed dziesięciu laty, doprowadzenie do końca reform ustrojowych zainicjowanych przez mój rząd, integracja z Unią Europejską, umocnienie bezpieczeństwa i pozycji Polski w świecie. Współdziałanie wszystkich sił społecznych i organów władzy ma dla osiągnięcia tych celów zasadnicze znaczenie.
Głęboko wierzę, że najbliższe lata będą pomyślne dla Polski, a współpraca Pana Prezydenta i mojego Rządu będzie służyć za wzór zgodnego i owocnego działania dla dobra Rzeczypospolitej.
Warszawa, 13 października
„Gazeta Wyborcza” nr 240, z 13 października 2000.